sobota, 22 lutego 2014

Muszę chyba iść do okulisty.
Jadę sobie spokojnie, słońce świeci jak głupie, powietrze przejrzyste, sucho i bezwietrznie. Warunki idealne. Więc pomykam szczerząc zęby do świata. Nagle mój spokój został zburzony przez widok srającego psa. Pies jak pies, pozycja kangura jasno wskazuje co zaraz się stanie. Obok psa starsza pani w kapeluszu, przygląda się psu bezczynnie. Rzecz się dzieje na chodniku.
Odzywają się we mnie mordercze instynkty. Pies? Sra na chodniku? Baba się patrzy i nic?
Zbliżam się powoli zastanawiając się czym ja trafić, zderzakiem czy może drzwiami, miejsce w bagażniku na zwłoki mam, więc luzik.
Auto powoli się zbliża do celu, oczami wyobraźni widzę już koziołkujące w powietrzu ciało starszej pani. Nerwy napięte do granic możliwości.
Czy nikt mnie nie zobaczy, czy nie będę musiał dobić, takie tam dylematy.
Lekko przyspieszam, gdy nagle pies się z chodnika podnosi i biegnie do pani. Co dziwne, nie macha w ogóle ogonem.
W dodatku ma czapkę na głowie i buty.
I teraz to mam problem: gdzie ja mam iść? Do okulisty chyba jednak. Bo okazało się, że na chodniku to dziecko się bawiło. Jakim cudem ja psa zobaczyłem to nie wiem.

niedziela, 16 lutego 2014

Dzień Walentego to dziwny dzień. Objawia się tym, że jest taki jaki powinien być. Kobiety nabierają ludzkich cech, czyli mają mniej focha faceci są jakby bardziej mili dla swych kobiet. Pełna sielanka. Ucho moje usłyszało jak niewiasta do swego lubego mówiła przez telefon, że ma na sobie sexi czarną bieliznę i w związku z tym muszą gdzieś wieczorem wyjść. Trochę to się nie trzyma kupy, bo co z tą bielizną gdy kelner przynosi pizze lub schabowego z ziemniakami? He??? No chyba, że już jestem tak stary, że nawet nie wiem o tym, iż teraz sexi bieliznę to się zakłada po to aby gdzieś wyjść. Kiedyś było to działanie z zamiarem ewentualnym. Czyli sexi bielizna, bo po kolacji może coś, warto więc być gotową. Teraz wygląda to tak, że skoro czarna bielizna jest to knajpa. A jak reformy w kropki to zostajemy w domu. Dziwne, no ale ja się nie znam.
Walentynki to też dzień w którym normalni, wydawałoby się ludzie przestają być normalni. Kupują serduszka, poduszki w kształcie serduszek, ogólna psychoza. Nawet kolega crass po śmietniku mazał, że kocha hyhy
Znakomita większość jeżdżących wczoraj to zakochane pary. Wchodzą tacy do taryfy i zaraz robi się słodko.
Atmosfera gęsta się robi od tych czułych słówek i słodzenia. To tak jakby całe auto wypełnić watą cukrową. W radio cały czas pościelówki działające jak katalizator uczuć, przez watę przebijają się słowa wymawiane sciszonym głosem, że ona kocha, że on też, że było cudownie, że żarcie super, że kelner to pierdoła, że Zofia ubrała się jak zdzira. I tak cały czas. Każda para ma identyczny repertuar. No! Poza jedną.
Na początku nic nie wskazywało, że coś będzie nie halo. Wsiedli, ona i on. Ona do niego mówiła: misiu,a on do niej zwracał się : kotku.
Milutko sobie dyskutowali o standardowych pierdołach, aż zaczęli gadać o współbiesiadnikach.
Ona do misia:
O- A widziałeś jak zocha się ubrała?
Miś- no widziałem, masakra
O- jak można ubrać tak obcisłe spodnie?
Miś- widocznie można
O- ale było widać jak gacie się odznaczają
Miś-nooooo fakt
O- patrzyłeś na jej tyłek?
Miś- trudno było nie zauważyć
O- no ale jak to? Zwróciłeś na to uwagę? Ja jestem kobietą, ja mogę zwracać uwagę, ale Ty???
Miś- miałem zamknąć oczy?
O- no nie, ale dlaczego patrzyłeś na jej tyłek? Mój ci nie wystarcza?
Miś- wystarcza kochanie
O- więc się wytłumacz
Miś- no ale z czego?
O- no z tego że patrzyłeś na jej tyłek, że zwróciłeś uwagę na jej tyłek!!!
Miś- nie zwracałem uwagi, spojrzałem na grubą dupę w obcisłych spodniach i tyle
O- jak możesz mi to robić? Co Ty sobie wyobrażasz?

I tak sobie trwała ta rozmowa. Całą drogę. Zdziwiony i rozbawiony jednocześnie, starałem się nie rechotać na głos. Hyhy.
Zastanawiałem się też, skąd ta agresja, skąd takie nerwy. I nagle mnie olśniło.
Olśniło mnie światło księżyca, który świecił jak głupi. Dotarła do mnie przerażająca prawda. To było tak oczywiste, że mimo że miałem to przed oczami to nie widziałem co widzę. To wszystko tłumaczyło. Było już po 24, Walentynki odeszły w niebyt. Wróciła szara rzeczywistość.
Miś i kotek wysiedli, każde z innej strony. Napiwku nie było. Miś szedł ze spuszczoną głową, powłócząc nogami. Przed nim raźnym krokiem szedł kotek, widać było jak światło latarni lśni na naostrzonych pazurkach. I tak skończył się ten dziwny dzień.
Zastanawiam się co z misiem. Możliwości są dwie, udało mu się przeżyć i będzie żył, albo po prostu jeszcze nie znaleziono zwłok.
Walentynki już za niecały rok