Muszę chyba iść do okulisty.
Jadę sobie spokojnie, słońce świeci jak głupie, powietrze przejrzyste,
sucho i bezwietrznie. Warunki idealne. Więc pomykam szczerząc zęby do
świata. Nagle mój spokój został zburzony przez widok srającego psa. Pies
jak pies, pozycja kangura jasno wskazuje co zaraz się stanie. Obok psa
starsza pani w kapeluszu, przygląda się psu bezczynnie. Rzecz się
dzieje na chodniku.
Odzywają się we mnie mordercze instynkty. Pies? Sra na chodniku? Baba się patrzy i nic?
Zbliżam się powoli zastanawiając się czym ja trafić, zderzakiem czy
może drzwiami, miejsce w bagażniku na zwłoki mam, więc luzik.
Auto
powoli się zbliża do celu, oczami wyobraźni widzę już koziołkujące w
powietrzu ciało starszej pani. Nerwy napięte do granic możliwości.
Czy nikt mnie nie zobaczy, czy nie będę musiał dobić, takie tam dylematy.
Lekko przyspieszam, gdy nagle pies się z chodnika podnosi i biegnie do pani. Co dziwne, nie macha w ogóle ogonem.
W dodatku ma czapkę na głowie i buty.
I teraz to mam problem: gdzie ja mam iść? Do okulisty chyba jednak. Bo
okazało się, że na chodniku to dziecko się bawiło. Jakim cudem ja psa
zobaczyłem to nie wiem.