niedziela, 22 czerwca 2014

 Noc a raczej wieczór nie nastawiał zbyt optymistycznie do pracy. Jednakowoż zwlokłem swoje ciało z wygodnego posłania, oblekłem w szaty i pomknąłem w miasto szukać klientów, przygód i pieniędzy.
Siedziałem sobie wygodnie w aucie, gdy nagle na telefonie ujrzałem zlecenie. Przystanek autobusowy. No to jadę z prędkością podświetlną, aby przypadkiem jakimś, autobus nie był pierwszy.
Dojechawszy na miejsce ujrzałem całe stado samic człowieka. Niczym grupa spłoszonych antylop stały tam, w świetle reflektorów odbijał się brokat, którym twarze posmarowały, chcąc być zapewne bardziej atrakcyjnymi dla samców człowieczych. Krótkie spódniczki odsłaniały nóżęta, niektóre zgrabne, niektóre nie.
   Zastanawiałem się chwilę, dlaczego stoją w tak zwartej grupie, porzuciłem jednak te myśli, będąc pewnym, iż za chwilę poznam odpowiedź. Nagle cała zwarta grupa ruszyła ku mnie, rozejrzałem się szybko po aucie próbując w myślach już cale stado jakoś ulokować, najszczuplejsza zmieściłaby się pod siedzeniem, inne na siedzeniu, trochę w bagażniku i może byśmy jakoś dojechali. Przez króciutką chwilkę przez mózgownicę przemknął mi pomysł, że może nie muszę się zgadzać na wożenie tylu osób, jednak po sekundzie dotarło do mnie, że nie miałbym szans z taką hordą młodych kobiet. Czasem człowiek z jedną ma kłopoty, a tutaj przecież była ich cała chmara.
Zrezygnowany pociągnąłem łyka z piersiówki, zeżarłem garść tabletek uspokajających i czekałem
na nieuniknione kłopoty.
   Okazało się jednak, że samice, niczym stado słoni ochraniające malutkie słoniątka, także ochraniały swoją koleżankę. Odróżniało ją od tych słoniątek tylko to, że nie miała trąby, stała( a raczej próbowała stać) na dwóch nogach, była mniej pomarszczona a i skóra nie była taka szara jak u słoni. Inna sprawa, że naturalna też nie była. Trupia bladość, połączona z oddechem ogra z bagien a także zamglone oka i nieskoordynowane ruchy jasno wskazywały na przedawkowanie produktów zawierających alkohol etylowy.
   Koleżanki okazały się być w porządku, i chyba robiły już to setki razy, bo doprowadziły półmartwą towarzyszkę do taksówki, bez żadnych wypadków.
   To było cudne obserwować jak banda kobiet tak wspaniale współpracuje, każda miała do wykonania określone zadanie i wywiązała się z tego perfekcyjnie. Małgorzata Rozenek byłaby w szoku.
   Ta która dotarła do auta otworzyła drzwi, następna powiedziała "Dobry Wieczór", czym ujęła mnie na tyle, że raczyłem się nawet uśmiechnąć. Reszta uformowała korytarz którym hmmmmm, nie wiem czy to dobre porównanie- tak jak jelita, przepchnęły ładunek do ujścia. Półmartwa została zainstalowana i zapięta w pasy. Ostatnia koleżanka, pewnie ta najważniejsza, wykonała jeszcze test, czy aby półmartwa jest półmartwa czy półżywa. Nachyliła się ku niej i ryknęła:
   - Anka!!! żyjesz???
Anka spojrzała swymi nieostrymi okami, i ledwie dostrzegalnie skinęła głową, coś tam mamrocząc cichutko.
   - No! żyjesz, podaj adres!
   - Ooooooo  oooooo   oooooo ooooo  Oooooolsztyńska
   - No to powodzenia i papa, rzekła koleżanka i zniknęła mi z auta zamykając drzwi.
Zostałem sam z pasażerką, która nie wyglądała zbyt dobrze.
 Personel pokładowy miał w nocy wolne, więc nie miał kto poduszeczki zmęczonej istocie podać, ja przecie, jako głównodowodzący pojazdem takich rzeczy robić nie będę.
Tak więc Anka w klasie podekonomicznej siedziała a ja czyniłem czary, aby mój biały rydwan wyruszył w swój kurs.
   Po chwili czary zadziałały, bo Ferdynand ruszył.
Jechaliśmy sobie w milczeniu, każde zaprzątnięte swoimi myślami, ona pewnie myślała o łóżeczku, ja o dziwo też. Spać się już chciało mi jak pies. Anka nic nie mówiła, więc zacząłem już przysypiać.
   Nagle ze snu wyrwał mnie dźwięk, który czasem słychać gdy się korek z napełnionej wanny wyciągnie, lub gdy brak było wody w instalacji i jest napełniana. Momentalnie oprzytomniałem, uświadomiłem sobie, że w dalszym ciągu jestem w aucie i zmierzam ku celowi podróży wraz z denatką na siedzeniu za mną. Uznałem, że to tylko sen i już z otwartymi okami i uspokojony jechałem dalej.
   Nie minęło więcej niż  18 milisekund, gdy poczułem na ramieniu jak coś mnie szturcha. Mało nie umarłem ze strachu, pierwsza myśl, to porwanie- ktoś się wdarł do kokpitu i każe mi lecieć do Afryki, albo rozbić się o polski sejm.
   Tutaj muszę napisać, że to drugie nawet byłoby warte przemyślenia.
Panika, panika i jeszcze raz panika. lodowaty pot zalewa mi oczy, czuję normalnie jak rozpadam się na małe kawałeczki. Szturchanie się powtarza, cały przerażony odwracam się do tyłu i widzę nie mniej przerażoną półmartwą, która z ręką przy ustach i wydętymi polikami pokazuje mi swoją ostatnią już wolną ręką na drzwi auta.
   Zadziwiające jak człek w stresie myśli całkiem inaczej. Możliwości były dwie, szybki hamulec, albo wolny hamulec. Przy szybkim hamowaniu istniała bardzo duża szansa na to, że z powodu przeciążeń ręka oderwie się od otworu gębowego i będę miał kłopoty. Przy wolnym hamowaniu takiego ryzyka już nie było, natomiast pojawiało się inne. A mianowicie takie, że ciśnienie panujące w ustach denatki wzrośnie na tyle, że ręka tak czy siak się oderwie, i znowu kłopot.
   Niczym prawdziwy hazardzista postawiłem wszystko na jedną kartę i rozpocząłem procedury mające na celu łagodne zatrzymanie pojazdu. Manewr się udał i po chwili staliśmy, Anka chyba skojarzyła w końcu fakt, że personel pokładowy nie pracuje i sama otworzyła prawy właz.
Co się działo później? Hmmmm, czy mam to opisać? Wystarczy wyobrazić sobie start rakiety kosmicznej, gdy podtrzymujące rakietę ramiona są w jednej chwili odciągane i jednocześnie następuje start kosmicznego pocisku. Identyczna sytuacja, choć w minimalnie mniejszej skali była do zaobserwowania minionej nocy w Szczecinie. Ręka poszła na bok, dając ujście niewiarygodnemu ciśnieniu.Chwilę to trwało, gdy skończyła, uśmiechnęła się nieśmiało i zasiadła z powrotem na swoim miejscu.
   - To chyba rekord, rzekłem do Anki - będzie ze 2 metry
Anka spojrzała tylko zbolałym wzrokiem i nic nie rzekła.
   - Czy w aucie nic nie zostało? zapytałem grzecznie
   - Nie nic, przepraszam pana bardzo
   - czy to już wszystko?
   - Tak, możemy jechać, przepraszam
Ruszyłem zatem powoli, starając się omijać wszelkie nierówności, tak aby niespokojny żołądek Anny nie zbuntował się ponownie. Okno po stronie truposza otworzyłem, by świeży powiew wiatru chłodził czoło biednej kobietki. Przez całą podróż nie zmrużyłem już oka.Przygotowany będąc na ponowny postój jechałem do celu.
   Dojechaliśmy szczęśliwie, dziewczynka wysiadła płacąc mi dziwnie wilgotnym banknotem.
Pojechałem na stację benzynową, banknot wydałem, ręce umyłem i znowu byłem gotów do pracy.

 





piątek, 13 czerwca 2014

Nudy jak pies. Nie dzieje się nic. Nic ciekawego ani nic nieciekawego. A niby Dni Morza w Szczecinie dziś są. Dziwne to trochę, bo teoretycznie ruch powinien być większy,a nie jest. Jedyne co zauważyłem to to, że bardziej uaktywnili się ludziki kochające inaczej. Woziłem ich tej nocy już kilka razy. Jeden nawet zachwycał się zapachem jaki mam w aucie. Drugi chyba był zazdrosny, bo co chwilę gasił kolegę. Wredny trochę taki.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Jestem wredny

No! Nie mam zrozumienia dla preferencji muzycznych młodych ludzi. W ogóle. Nic a nic.
Nawet troszkę, odrobinę, tyci tyci, zero.
   Wsiada para do auta, on łysy jak kolano, ona blondyna z włosami sięgającymi do miejsca gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Zapach jej perfum jest tak gęsty, że właściwie może służyć jako gotowy fundament pod 40-to piętrowy wieżowiec.
   Ona widać w szkole liznęła odrobinę ogłady, bądź też rodzice nakładli do czaszki, że wpada się przywitać, sadowiąc swe ciało w mojej taksówce, bo ledwie drzwi otworzyła, poleciało ku mnie starożytne " witam "
   On w szkole pewnie akurat nie był, jak o kulturze mówiono a mama i tata widać zapomnieli synkowi powiedzieć, lub też synek zapomniał, że wypada coś rzec na wejściu.
Tak czy siak nic mnie to nie obeszło, bo już jestem przyzwyczajony do takowych zachowań.
Wlazł łysy, zainstalował się na siedzeniu i rzecze:
   -  sosnowa
Upał się dawał we znaki, więc chwilę trwało zanim skojarzyłem gdzie to ona jest ta sosnowa.
Minęło jakieś 1,5 sekundy i nawet wiedziałem już którędy jechać.
   Chciałem już silnik zapalać, procedury startowe przeprowadzać, gdy zacząłem nagle myśleć.
To zdumiewające jak człek nagle zaczyna myśleć i przestać nie może. Tak sobie siedziałem na siedzeniu i dumałem - co łysy miał na myśli. Może ta jego blondyna na nazwisko ma sosnowa i ją akurat wołał, albo może chciał się pochwalić, że wie, iż taka ulica w Szczecinie jest. No za cholerę nie wiedziałem, siedziałem sobie zatem radośnie dalej i dumałem.
   Łysy siedział z tyłu wraz z blondyną i cierpliwie czekał.
Minęło kilkanaście sekund, w ciągu których ( wstyd się przyznać ) nie wyciągnąłem żadnych konkretnych wniosków. Łysy chyba też trawił dostępne informacje, bo po chwili rzekł
   - halooo, słyszy mnie pan? sosonowa
Olśniło mnie nagle, sosnowa to nie nazwisko blondyny. Pierwszy konkret.
   - sosnowa, co!? - pytam łysego
   - sosnowa ulica - wydusił z siebie pan kolano
   - sosnowa ulica co!? zawaliła się? pojechała gdzieś? co z nią? zapytałem szczerze zmartwiony
   - yyyyyyy na sosnową chcemy jechać
   - aaaaaa, jechać! No to da się załatwić, można było od razu powiedzieć, po co ta zwłoka?
   - przecież mówiłem
   - no nie, mówił pan " sosnowa " nie słyszałem, że chcecie tam jechać.
Pan "nie mam włosów ani mózgu" zamilkł, dzięki czemu mogłem rozpocząć procedury startowe.
Nie będę tych procedur tutaj opisywał, wystarczy że w wyniku ich zastosowania pojazd w magiczny sposób zaczął się poruszać i zaczęliśmy jechać ku celu.
   Radio rzępoliło jakieś smętne kawałki, klimatyzacja milutko chłodziła wnętrze auta, nie dość mocno jednak, bo w lusterku widziałem jak łysy intensywnie nad czymś myśli i grzeją mu się styki.
Tak się zastanawiam, czy nie powinienem wozić mokrych ręczników na taką okoliczność.
Po kilku minutach słyszę:
   - zmieni pan stację w radiu
Nie usłyszałem na końcu zdania znaku zapytania, więc wymyśliłem, że to nie było pytanie a stwierdzenie, nie wymagające odpowiedzi. Chciałem być jednak kulturalny, rzekłem więc:
   - zmienię
Widziałem w oczach łysego triumf, tak jak by udało mu się bez błedów napisać sto razy MAMA.
Po chwili jednak oka mu jakby lekko zbladły, znowu intensywnie myślał co mu tu nie pasuje.
   - No to niech pan zmieni
   - ale co mam zmienić?
   - stację
   - jaką stację?
Powinienem oprócz tych ręczników jeszcze tabletki na ukojenie nerwów wozić chyba, bo widzę że łysy jakiś dziwnie zdenerwowany, kręci się jakby owsiki miał, czy tam inne tasiemce.
   - no stację w radiu niech pan zmieni
   - aaaa, w radiu stację zmienić mam?
   - tak
   - nie
I znowu łysy jakby zapadł się w sobie. Obawiam się, że on naprawdę nie rozumial co się dzieje.
Ponownie próbował poskładać to w jakąś sensowną całość, ale chyba mu się to nie udawało.
   - my chcemy czegoś innego posłuchać
   - a ja nie
   - ale my jesteśmy klientami, powinien pan zmienić
   - co zmienić?
Kolano chyba zaczął łapać, bo rzekł:
   - stację , po czym dodał - w radiu
   - nie powinienem
   - dlaczego?
   - a dlaczego powinienem?
   - bo płacimy
   - no tak, za przejazd płacicie, nie za radio.
   - no przecież to krótka trasa, co panu szkodzi?
   - no przecież to krótka trasa, wytrzymacie
I tak to trwało: łysy namawiał, ja odmawiałem. Blondi siedziała z okami jak szklanki i nie wiedziała za bardzo co ma zrobić.
   W końcu przemogła się w sobie i rzekła do swego lubego:
   - Jarek, daj spokój już.
Wtedy szlag mnie trafił, bo przecie Jarki to fajne chłopaki są. Żaden nie miał na nazwisko Stalin, Hitler, Tse Tung, Husajn czy Amin. Jest jeszcze Jarek Kaczyński, ale to już wyjątek jest. A ten co siedział mi w taryfie to niby Jarek?
   Za wikipedią : Jarosław, Jerosław, Jirosław – męskie  imię słowiańskie oznaczające kogoś, kto ma silną, mocną sławę. Słowo jary = mocny, silny, krzepki w okresie przedchrześcijańskim miało to samo znaczenie co słowo święty. Słowo święty dopiero później przyjęło swoje obecne znaczenie.

   I to coś z tyłu to niby święty? No żesz ty w mordę i nożem, tym razem we mnie się zagotowało.
Zagoniłem szare komórki do pracy, cofnąłem w myślach wszystko co do tej pory usłyszałem i wymyśliłem.
   Łysy w tym czasie tłumaczył blondynie coś zawzięcie. Nie chciał się poddać.
Grzecznie czekałem na jego słowo.
   - no niech pan zmieni
Tym razem już się nie odezwałem:) po analizie całej rozmowy stwierdziłem, że ani razu nie padła  nazwa stacji na którą mam zmienić. Cóż począć, klient nasz pan.
Ustawiłem radio na częstotliwość 101.6.
   Zerkałem na łysego w lusterku, jego triumfujący wyraz twarzy zmienił się nagle w pełną niedowierzania minę.
   - Co pan zrobił? wykrztusił z siebie
   - zmieniłem stację w radiu, zgodnie z życzeniem zresztą
   - ku....wa! Na radio Maryja?????
   - i owszem, odparłem z uśmiechem na pysku
Wtedy to usłyszałem, że jestem wredny typ. Normalnie to bym się obraził, ale ponieważ ubaw miałem nieludzki to z wielką satysfakcją słuchałem wraz z łysym Radia Maryja, czyli Katolicki Głos w Twoim Domu.
Długo to nie trwało, ale widać było, iż pan kolano cierpi.
Cierpiałem razem z nim, ja jednak z wrednych powodów :)
   Długo to nie trwało, dojechaliśmy w końcu. Łysy rzucił dychą, wydałem 12 groszy reszty monetami po 1 grosz. Twardziel z niego był, czekał aż znajdę te 12 groszy.
Pożegnałem go swojskim Szczęść Boże, usłyszałem ponownie że jestem wredny.
Uśmiechnąłem się promiennie szczerząc zęby, usłyszałem jeszcze raz że wredny typ jestem i po chwili zostałem sam.
Zmieniłem stację w radio na inną i ruszyłem dalej:)
   Czasem lubię tą pracę :D