niedziela, 8 listopada 2015

Bywają pytania na które pod żadnym pozorem nie powinno się odpowiadać. Do tego rodzaju pytania należy np: kochanie, czy w tej sukience nie wyglądam zbyt grubo?
  I to tyle tytułem wstępu.
Kurs się skończył, jadę więc gdzieś zakotwiczyć i poleżeć jak normalny biały człowiek. Znalazłem miejsce, zakotwiczyłem i leże jak normalny biały człowiek.
Noc była z rodzaju ponurych, wiatr szumiał, liście z drzew spadały, papiery przemieszczały się z miejsca na miejsce, czasem na szybie kończyła żywot kropla wody, czasem łączyła się z resztkami innej kropli i razem tworzyły nowy byt we wszechświecie. Byt spływał drobną strużką i koniec końców i tak go szlag trafiał gdzieś niżej. Ot taka sobie prawidłowość. Wina grawitacji oczywiście, wszystko jest winą grawitacji. I tarcia, tak! grawitacji i tarcia. Nie ma tarcia, nie ma życia. Nie ma grawitacji, życia też nie ma. To smutne powiadam. No ale o ile mnie pamięć nie myli, to na naszej planecie jest jedno i drugie. Pamiętam jak kiedyś te obydwa potrzebne wynalazki, dobitnie dały mi znać, że istnieją. Zwykle chodzę będąc w pionie, tak już mam. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale tak się nauczyłem. Idę sobie zatem wyprostowany jak pies w mięsnym, okami podziwiam świat mijany po drodze, złorzecząc po drodze na cholerne zimno. Zima to była. Zła pora roku. No i nagle stopa natrafiła na teren o zmniejszonej sile tarcia. Z pewnym zdumieniem patrzyłem co się dzieje, a działo się, oj! działo się. Nie wiedzieć czemu kończyna postanowiła nabrać przyspieszenia, nie pytając mnie o zdanie rzecz jasna. Co postanowiła to zrobiła. Nabrała przyśpieszenia. Zwykle idąc nie widzę swoich stóp, a wtedy zobaczyłem, dziwne to było. Co najgorsze konstrukcja ( będąca do tej pory w stanie równowagi) zaczęła się chwiać, już nie byłem w pionie. Pion odszedł w niebyt. Po chwili witałem się z poziomem. Niby to także miła pozycja, ale bolał mnie tyłek, plecy a także cymbał.
Także jak widać grawitacja i tarcie dały o sobie znać.
 
  Leżałem w Ferdynandzie oglądając wzory tworzone przez wodę na przedniej szybie. Parking zrobił się różowy, w koronach drzew zaplątała się łódź podwodna dowodzona przez pelikana i karalucha. Przyglądałem się jej spomiędzy krat. Byłem zamknięty w pudełku po butach razem w kotem i jego kolegą żółwiem, kraty były z szaszłyków, zjadłem je. Byłem wolny. Łódź podwodna także się oswobodziła, przepływała tuż obok mnie.
- która godzina ? pytam łodzi przepływającej dostojnie tuż koło mojego lewego ucha
- za dwa palce wpół do zakrętu - odpowiada mi pelikan, żując w dziobie nogę kangura. Kangur krzyczał. Ja też. Byłem spóźniony, nie wiem na co, ale byłem.Koszmar.

Dźwięk przychodzącego zlecenia wyrwał mnie z letargu i koszmaru. Ryj mi się ucieszył, że to tylko zły sen, chociaż ciekawi mnie czy kangur przeżył. Nic to-olać kangura. Okiem rzucam na zlecenie, O! niedaleko, odpalam więc pojazd i z szybkością średnioaktywnego żółwia podążam ku przeznaczeniu. A że tak jak wspominałem, było niedaleko to po chwili już byłem pod adresem.
Czekam.
Czekam.
Czekam.
Idą.
Ona i On.

On łysy, ona nie łysa. Blond włosy lśniły w blasku latarni, figura całkiem całkiem.
Chwiejne sylwetki jasno dawały do zrozumienia, że trwa odwieczna walka z grawitacją. 1:0 dla pasażerów, bo dotarli w całości i bez opóźnień, jakie byłyby na pewno, gdyby grawitacja wygrała.
Usadowiwszy się w taryfie podali adres i po obróbce danych w mym cymbale, wyruszyliśmy w jakże pasjonującą podróż.
Konie mechaniczne pracowały, auto dziarsko połykało kolejne metry asfaltu, za autem chmura spalin.
Ciekawe czy ford też dał ciała tak jak das auto.

- kochanie, czy życzysz sobie, abyśmy spożyli jeszcze jakowyś alkohol w zaciszu domowych pieleszy? Pyta nagle blondyna łysego.
- żono moja, nie wiem
- cholera, jaki niezdecydowany
Spojrzałem w lusterko, napotkałem wzrok blondyny.
- proszę zawrócić do monopolu
Rozkaz wydany, zawracam.
Podjechaliśmy, łysy nawet nie pytał co ma kupić, wysiadł i stoi przy okienku.
Zostawił mnie na pastwę swojej kobiety.
Blondyna zrobiła się rozmowna nagle, gadamy sobie zatem o pierdołach.
-A ile ma pan lat? zapytowywuje mnie białogłowa.
- no 43 przecież - odpowiadam zgodnie z prawdą, użyłem kalkulatora, o pomyłce nie może być mowy.
- A ten mój łysy to na ile wygląda?
Patrze na łysego, oglądam go sobie, trawię informacje, patrze, dumam, zastanawiam się.
- 50 lat łysy ma
- no prawie, prawie pan zgadł, a ile lat mam ja?
Mój spokojny żywot nagle się zakończył. Na takie pytanie nie ma odpowiedzi przecież.
- nie mam zielonego pojęcia- odpowiadam.
Nie doceniłem blondyny, doprecyzowała bowiem pytanie - na ile zatem wyglądam?
Świat mi się zawalił, miliony kombinacji przelatuje mi przed okami. Żadna nie pasuje, siedzę i dumam.
Blondyna się coraz bardziej uaktywnia i rzecze do mnie, że ona rozumie moje trudności z odpowiedzią, ale że aby było mi łatwiej to powinienem raczej na nią spojrzeć, będzie mi prościej.
No szlag by cie trafił blondi! tak sobie myślę. Łysy dalej przy okienku, znikąd ratunku. Tragedia.
Odwracam się powoli, lokalizuje płeć przeciwną niecały metr ode mnie. Patrzy wyczekująco, nawet się nie uśmiecha.
Neony znad monopolowego nadają jej upiornych kolorów, twarz mieni się barwami niczym ryj chlora spod dworca. Pomiędzy lekko rozchylonymi ustami widać zęby, naostrzone i lśniące i także kolorowe. Nienawidzę neonów.
Warstwa makijażu skrywa już lekko zmęczone lico, próbuję wyobrazić sobie ją bez makijażu, nie mogę. Pot leje  się po plecach. Ona czeka, zęby lśnią, boje się.
No! Jarek, Sherlock'iem to ty nie jesteś, myśl cholera! Myślę! Łysy nie wraca, napięcie rośnie, można je kroić nożem. Blondi nieśpiesznie koniuszkiem języka oblizuje usta, ten jakże zmysłowy gest kojarzy mi się jednak tylko ze znakiem dawanym katowi, aby uruchomił zapadnię pod skazańcem.
Uhhhh, łysy ma prawie 50, ileż może mieć ona, obym nie dał jej za wiele. Wygląda na jakieś 50 też. No dobra, powiem jej, że ma 40, niech się cieszy.
- hmmmm 40 lat-powiadam.
Długie spojrzenie, półprzymknięte powieki nie wróżą nic dobrego.
- ha zgadł pan, skąd pan wiedział? idelanie
Napięcie uszło, żyję.
Odwracam się od harpii, patrzę za łysym. Szuka kasy po kieszeniach, zaraz pojedziemy dalej. Tak się cieszę.
-nienawidzę pana, słyszę nagle z tyłu.
Włosy stają mi dęba, o co kaman?
-jak mógł mi pan tak powiedzieć? Jestem obrażona, to niesłychane.Nie dostanie pan napiwku ( ale ja go nie chcę!! prawie krzyczę w myślach)
Gdzie zrobiłem błąd? zgadłem i afera. Zrozum kobiety.
Taktownie milczę jak grób.
Łysy wrócił.
- a ty wiesz co ten pan powiedział? Niech ci sam powie, ja nie gadam juz z tym panem. Nienawidzę go.
- męczyła pana moja żona? pyta łysy
- hyhyhyhy- jedyne co mogę robić to się cieszyć. Moja noga żyje własnym życiem chyba, bo ciśnie pedał gazu do oporu.
- no kochanie, ale co pan takiego zrobił?
- nie powiem ci, ale napiwku nie dajemy
- no powiedz mi, przecież nie będę człowieka szukał jutro, skoro siedzi tutaj metr ode mnie.
600 metrów do celu
- nie, nie powiem ci
- czyli nic strasznego
- jak to nic strasznego- to straszne, ja nie wiem jak on tak mógł
500 metrów do celu
- no dobra, nie to nie, nie mów
- niech ci sam powie
- co pan jej powiedział
400 metrów do celu
- nic takiego nie powiedziałem, odpowiedziałem tylko na pytanie- ryj mi się jednak cieszy, bo jak zachować powagę? No jak? Cholera!
- ale to nie było takie zwykłe pytanie-rzecze żon łysego
- powiesz mi w końcu o co chodzi?
300 metrów
- nie! powiem ci w domu
- no dobra
- ale wiedz, że to nie było ok
200 metrów
cisza w aucie aż dzwoni.
100 metrów
50
10
jesteśmy u celu.
Łysy wysiadł, została blondyna, 12 zł na liczniku, dała 15.
Czyżby pogodziła się z losem?
- nie można mówić kobiecie takich rzeczy, rzekła na odchodne.
Czyli się nie pogodziła.
Wysiadła i sunie za łysym.
Patrze za nią i stwierdzić muszę szczerze, że teraz to dałbym jej nie więcej niż lat 25. No sylwetka prawie idealna. Prawie, bo przecież moja kobieta ma idealną, siłą rzeczy więc reszta może być co najwyżej prawie idealna.
Zniknęli mi z oczu.
Pojechałem poleżeć.
Parking zzieleniał, spod asfaltu wychodzą robaki i wsiadają do rydwanów pędzących do wróżbity Macieja po zapas plakatówek. Kangur skacze na jednej nodze, pelikan żuje kierownicę Ferdynanda, kot gotuje zupę z żółwia.
Niech mnie ktoś obudzi......