środa, 7 maja 2014

To już było jakiś czas temu, wraca mi do pamięci jak bumerang, więc trza opisać.
 Miejsce akcji : okolice hotelu Novotel w Szczecinie, czas bliżej nieokreślony, ale jakoś tak około marca tego roku.

Świtało już prawie, ciemna noc powoli ustępowała miejsca nadchodzącemu dniu. Gdzieniegdzie grupki zataczających się ludzików podążały w sobie tylko znane miejsca. Słychać było szum wiatru i szurające po chodnikach buty strudzonych wędrowców, którzy wytrwale, powoli, ale nieustannie z każdym krokiem byli bliżej domu. Co jakiś czas głuchy odgłos padającego ciała przerywał standardowe odgłosy sobotniego poranka. Zwykle po niedługiej chwili, padające ciało stawiane było do pionu, albo dzięki niezwykłej wręcz sile woli połączonej z niesamowitym zmysłem równowagi, albo dzięki reszcie ciał, które litowały się nad leżącym i wspólnymi siłami podnosiły worek z ziemi.
Oczywiście zdarzało się też, że osobniki ratujące leżaka, same na niego padały-no cóż, grawitacja nie zna litości. Widok był wtedy komiczny dość, wystarczy wyobrazić sobie wijące się w słoiku dżdżownice. Jedyna różnica jaka odróżniała dżdżownice, to taka iż te pożyteczne robale nie klną tak jak te rozdeptywane ciała na chodniku. Jednakowoż koniec końców, nikt długo nie zagrzewał miejsca na chodniku i zawsze po krótszej lub dłuższej chwili splątane ciała w niewytłumaczalny sposób rozplątywały się i radośnie ruszały w dalszą wędrówkę.
 Ogólnie to nie ma się co dziwić, marzec to nie lato jeszcze, dupki więc marzły. Także ja się nie dziwię.
Będąc już lekko zdechły, siedzenie ustawiłem w pozycji bardziej mi sprzyjającej i tak sobie spoczywałem patrząc na ludzi, rozmyślając nad wielkością wszechświata i próbując rozgryźć problem nurtujący mnie od dzieciństwa, czyli po cholerę mi szkoła i praca? Jest to problem z rodzaju nierozwiązywalnych, więc nie przejąłem się zbytnio gdy mój wzrok nagle oderwał  mózg od prób rozwiązania tego zadania i przesłał do innych zwojów informację o jakimś zawirowaniu czasoprzestrzennym 100 metrów przede mną.
 Wyłączyłem zatem myślenie i skupiłem się na zawirowaniu. Po chwili dotarło do mnie, że widzę jakąś bójkę, dość wyrównaną chyba, bo po żmudnych obliczeniach wyszło mi, że jest dokładnie pięć na pięć osób. Krótko mówiąc - nic ciekawego.
Dodam tylko, że stałem sobie od hotelu jakieś 100 metrów, a przy samym hotelu gdzie bójka miała miejsce stała na jedynym miejscu taksówka z mojej korporacji.
Zadyma była krótka, bo po chwili towarzystwo się rozeszło. Ci bardziej agresywni udali się cholera wie gdzie, a ci sponiewierani stali i zapewne liczyli straty.
Jeden z grupy poszkodowanych podszedł do stojącej taksówki i coś tam gaworzył z kierowcą. Nie wiem co, ale po chwili taksówka odjechała. I tutaj zadziałała rutyna, postój pod hotelem wolny??? No to jadę.
Podjechałem sobie, zgasiłem silnik i siedzę. Nie minęła sekunda, gdy podchodzi do mnie jeden z przegranych.
 - Paaaaanie , rzecze - zawiezie nas pan do domu????
hmmmm, kiedyś grałem w szachy, więc analityczne myślenie nie jest mi obce, no to zaczynam analizę tego co widzę i tego co wiem.
A widzę 5 ludzi, wiem zaś że miejsc mam sztuk 4. Do tego jeden z poszkodowanych trzyma się za nos a z pomiędzy palców leci mu krew. Po kilkunastu sekundach ośrodek mowy, w końcu może wygłosić to co zanalizował mózg.
- nie zawiozę, jest was pięciu a miejsc w aucie cztery. Wprawdzie mogę niby swoje zwolnić, ale nie chyba na tym rzecz polega.
Ha! tu was mam-myślę, nie będę nigdzie z wami jechał :)
Emisariusz poszkodowanych chyba był na to przygotowany, bo niczym nie zrażony rzekł
 - ale nas jedzie tylko czterech.
Szczwana bestia myślę sobie, ale ja też wymyśliłem
 - tego krwawiącego jak zarzynana świnia nie biorę, tapicerkę mi pobrudzi.
W oczach emisariusza pojawił się lęk i rozczarowanie.
 - panie, pomóż pan w potrzebie, kolegi nie zostawimy
Serce mi się kraje, ale nie ulegam.
Gdybym chociaż słoik na krew miał. Kaszy bym rano ugotował, doprawił, krwią zalał i kaszanka gotowa. Słoika jednak nie ma, wniosek prosty
 - sorry, taki mamy klimat, nie jadę.
Widzę jak z wysłannika ulatuje nadzieja i udaje się do swoich towarzyszy. Zwieszona głowa sygnalizuje wszystkim, że jego misja, tak ważna z ich punktu widzenia spaliła na panewce.
Zadowolony, okno zamknąłem i trwam w oczekiwaniu  na zlecenie dalej.
Nie dane mi było jednak, pukanie w szybę słyszę, odwracam się zatem, otwieram okno i uprzejmie pytam
 - czego????!!!!
Gładko ogolona twarz emisariusza wsunęła się powoli w otwór okienny, oczy głęboko spojrzały w moje  oczy, błysnęły w zalotnym uśmiechu zęby i usłyszałem to czego nie chciałem usłyszeć.
- doktorku, krwawienie ustało
Uleciało ze mnie życie, wszystko na nic, trudno
- na pewno? pytam?
- na pewno - odpowiada uśmiechnięty pysk
- no dobra- wsiadajcie.
Wsiedli we czwórkę, adres podali. Szlag mnie trafił, bo blisko, ale olać- jadę.
Jadę i tak słucham i analizuję ponownie. Chłopaki gładkie, chustki na szyjach, głosy wysokie i wpadające w dość powszechną w pewnych środowiskach tonację. Słowo " kochanie " kilka razy też usłyszałem. No to już wiem z kim jadę. Ale luzik, homofobem nie jestem, nikt mi do ucha nie szepce słodkich słówek, więc spoko.
W pewnej chwili jednak słyszę słowa : ale ci przylała.
Włos się jeży, jakaś ONA gdzieś tam była, wśród nich.
Podkręcam zatem słuch, muzyka w aucie gra, docierają do mnie tylko strzępki rozmów
- ale dlaczego one takie agresywne
- ty, ale co one się tak czepiły nas
- jeszcze trochę i ty też byś tak dostał
- o ku..a, chyba złamała mi nos
- nic ci nie będzie , przytul się
- mam chyba złamanego palca
itp.
Dobrze, że zajęci byli sobą, mogłem jechać z radosnym uśmiechem na pysku. Bo oto byłem świadkiem jak 5 facetów dostało lanie od 5 kobiet.
Oczywiście przemocy nie pochwalam, sama bójka trwała tyle co poranne piwo wypite zaraz po otwarciu monopolowego po godzinnej przerwie.Nikt nie zginął. Tak czy siak było fajnie :)
Ponieważ trasa krótka, szybko dojechaliśmy. Jak to chłopaki kochający inaczej, napiwku nie dali, a na kasie 8:70 wybiło. Z 10 zł resztę wydałem i poszli sobie.
Patrzyłem jak idą, trzymając się za ręce. Gdyby się odwrócili to zobaczyliby, że patrzę na nich, a szczególnie na tego który płacił, w taki sposób jak bym brał miarę na trumnę.
Oni nie dają napiwków.
wredoty