niedziela, 8 listopada 2015

Bywają pytania na które pod żadnym pozorem nie powinno się odpowiadać. Do tego rodzaju pytania należy np: kochanie, czy w tej sukience nie wyglądam zbyt grubo?
  I to tyle tytułem wstępu.
Kurs się skończył, jadę więc gdzieś zakotwiczyć i poleżeć jak normalny biały człowiek. Znalazłem miejsce, zakotwiczyłem i leże jak normalny biały człowiek.
Noc była z rodzaju ponurych, wiatr szumiał, liście z drzew spadały, papiery przemieszczały się z miejsca na miejsce, czasem na szybie kończyła żywot kropla wody, czasem łączyła się z resztkami innej kropli i razem tworzyły nowy byt we wszechświecie. Byt spływał drobną strużką i koniec końców i tak go szlag trafiał gdzieś niżej. Ot taka sobie prawidłowość. Wina grawitacji oczywiście, wszystko jest winą grawitacji. I tarcia, tak! grawitacji i tarcia. Nie ma tarcia, nie ma życia. Nie ma grawitacji, życia też nie ma. To smutne powiadam. No ale o ile mnie pamięć nie myli, to na naszej planecie jest jedno i drugie. Pamiętam jak kiedyś te obydwa potrzebne wynalazki, dobitnie dały mi znać, że istnieją. Zwykle chodzę będąc w pionie, tak już mam. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale tak się nauczyłem. Idę sobie zatem wyprostowany jak pies w mięsnym, okami podziwiam świat mijany po drodze, złorzecząc po drodze na cholerne zimno. Zima to była. Zła pora roku. No i nagle stopa natrafiła na teren o zmniejszonej sile tarcia. Z pewnym zdumieniem patrzyłem co się dzieje, a działo się, oj! działo się. Nie wiedzieć czemu kończyna postanowiła nabrać przyspieszenia, nie pytając mnie o zdanie rzecz jasna. Co postanowiła to zrobiła. Nabrała przyśpieszenia. Zwykle idąc nie widzę swoich stóp, a wtedy zobaczyłem, dziwne to było. Co najgorsze konstrukcja ( będąca do tej pory w stanie równowagi) zaczęła się chwiać, już nie byłem w pionie. Pion odszedł w niebyt. Po chwili witałem się z poziomem. Niby to także miła pozycja, ale bolał mnie tyłek, plecy a także cymbał.
Także jak widać grawitacja i tarcie dały o sobie znać.
 
  Leżałem w Ferdynandzie oglądając wzory tworzone przez wodę na przedniej szybie. Parking zrobił się różowy, w koronach drzew zaplątała się łódź podwodna dowodzona przez pelikana i karalucha. Przyglądałem się jej spomiędzy krat. Byłem zamknięty w pudełku po butach razem w kotem i jego kolegą żółwiem, kraty były z szaszłyków, zjadłem je. Byłem wolny. Łódź podwodna także się oswobodziła, przepływała tuż obok mnie.
- która godzina ? pytam łodzi przepływającej dostojnie tuż koło mojego lewego ucha
- za dwa palce wpół do zakrętu - odpowiada mi pelikan, żując w dziobie nogę kangura. Kangur krzyczał. Ja też. Byłem spóźniony, nie wiem na co, ale byłem.Koszmar.

Dźwięk przychodzącego zlecenia wyrwał mnie z letargu i koszmaru. Ryj mi się ucieszył, że to tylko zły sen, chociaż ciekawi mnie czy kangur przeżył. Nic to-olać kangura. Okiem rzucam na zlecenie, O! niedaleko, odpalam więc pojazd i z szybkością średnioaktywnego żółwia podążam ku przeznaczeniu. A że tak jak wspominałem, było niedaleko to po chwili już byłem pod adresem.
Czekam.
Czekam.
Czekam.
Idą.
Ona i On.

On łysy, ona nie łysa. Blond włosy lśniły w blasku latarni, figura całkiem całkiem.
Chwiejne sylwetki jasno dawały do zrozumienia, że trwa odwieczna walka z grawitacją. 1:0 dla pasażerów, bo dotarli w całości i bez opóźnień, jakie byłyby na pewno, gdyby grawitacja wygrała.
Usadowiwszy się w taryfie podali adres i po obróbce danych w mym cymbale, wyruszyliśmy w jakże pasjonującą podróż.
Konie mechaniczne pracowały, auto dziarsko połykało kolejne metry asfaltu, za autem chmura spalin.
Ciekawe czy ford też dał ciała tak jak das auto.

- kochanie, czy życzysz sobie, abyśmy spożyli jeszcze jakowyś alkohol w zaciszu domowych pieleszy? Pyta nagle blondyna łysego.
- żono moja, nie wiem
- cholera, jaki niezdecydowany
Spojrzałem w lusterko, napotkałem wzrok blondyny.
- proszę zawrócić do monopolu
Rozkaz wydany, zawracam.
Podjechaliśmy, łysy nawet nie pytał co ma kupić, wysiadł i stoi przy okienku.
Zostawił mnie na pastwę swojej kobiety.
Blondyna zrobiła się rozmowna nagle, gadamy sobie zatem o pierdołach.
-A ile ma pan lat? zapytowywuje mnie białogłowa.
- no 43 przecież - odpowiadam zgodnie z prawdą, użyłem kalkulatora, o pomyłce nie może być mowy.
- A ten mój łysy to na ile wygląda?
Patrze na łysego, oglądam go sobie, trawię informacje, patrze, dumam, zastanawiam się.
- 50 lat łysy ma
- no prawie, prawie pan zgadł, a ile lat mam ja?
Mój spokojny żywot nagle się zakończył. Na takie pytanie nie ma odpowiedzi przecież.
- nie mam zielonego pojęcia- odpowiadam.
Nie doceniłem blondyny, doprecyzowała bowiem pytanie - na ile zatem wyglądam?
Świat mi się zawalił, miliony kombinacji przelatuje mi przed okami. Żadna nie pasuje, siedzę i dumam.
Blondyna się coraz bardziej uaktywnia i rzecze do mnie, że ona rozumie moje trudności z odpowiedzią, ale że aby było mi łatwiej to powinienem raczej na nią spojrzeć, będzie mi prościej.
No szlag by cie trafił blondi! tak sobie myślę. Łysy dalej przy okienku, znikąd ratunku. Tragedia.
Odwracam się powoli, lokalizuje płeć przeciwną niecały metr ode mnie. Patrzy wyczekująco, nawet się nie uśmiecha.
Neony znad monopolowego nadają jej upiornych kolorów, twarz mieni się barwami niczym ryj chlora spod dworca. Pomiędzy lekko rozchylonymi ustami widać zęby, naostrzone i lśniące i także kolorowe. Nienawidzę neonów.
Warstwa makijażu skrywa już lekko zmęczone lico, próbuję wyobrazić sobie ją bez makijażu, nie mogę. Pot leje  się po plecach. Ona czeka, zęby lśnią, boje się.
No! Jarek, Sherlock'iem to ty nie jesteś, myśl cholera! Myślę! Łysy nie wraca, napięcie rośnie, można je kroić nożem. Blondi nieśpiesznie koniuszkiem języka oblizuje usta, ten jakże zmysłowy gest kojarzy mi się jednak tylko ze znakiem dawanym katowi, aby uruchomił zapadnię pod skazańcem.
Uhhhh, łysy ma prawie 50, ileż może mieć ona, obym nie dał jej za wiele. Wygląda na jakieś 50 też. No dobra, powiem jej, że ma 40, niech się cieszy.
- hmmmm 40 lat-powiadam.
Długie spojrzenie, półprzymknięte powieki nie wróżą nic dobrego.
- ha zgadł pan, skąd pan wiedział? idelanie
Napięcie uszło, żyję.
Odwracam się od harpii, patrzę za łysym. Szuka kasy po kieszeniach, zaraz pojedziemy dalej. Tak się cieszę.
-nienawidzę pana, słyszę nagle z tyłu.
Włosy stają mi dęba, o co kaman?
-jak mógł mi pan tak powiedzieć? Jestem obrażona, to niesłychane.Nie dostanie pan napiwku ( ale ja go nie chcę!! prawie krzyczę w myślach)
Gdzie zrobiłem błąd? zgadłem i afera. Zrozum kobiety.
Taktownie milczę jak grób.
Łysy wrócił.
- a ty wiesz co ten pan powiedział? Niech ci sam powie, ja nie gadam juz z tym panem. Nienawidzę go.
- męczyła pana moja żona? pyta łysy
- hyhyhyhy- jedyne co mogę robić to się cieszyć. Moja noga żyje własnym życiem chyba, bo ciśnie pedał gazu do oporu.
- no kochanie, ale co pan takiego zrobił?
- nie powiem ci, ale napiwku nie dajemy
- no powiedz mi, przecież nie będę człowieka szukał jutro, skoro siedzi tutaj metr ode mnie.
600 metrów do celu
- nie, nie powiem ci
- czyli nic strasznego
- jak to nic strasznego- to straszne, ja nie wiem jak on tak mógł
500 metrów do celu
- no dobra, nie to nie, nie mów
- niech ci sam powie
- co pan jej powiedział
400 metrów do celu
- nic takiego nie powiedziałem, odpowiedziałem tylko na pytanie- ryj mi się jednak cieszy, bo jak zachować powagę? No jak? Cholera!
- ale to nie było takie zwykłe pytanie-rzecze żon łysego
- powiesz mi w końcu o co chodzi?
300 metrów
- nie! powiem ci w domu
- no dobra
- ale wiedz, że to nie było ok
200 metrów
cisza w aucie aż dzwoni.
100 metrów
50
10
jesteśmy u celu.
Łysy wysiadł, została blondyna, 12 zł na liczniku, dała 15.
Czyżby pogodziła się z losem?
- nie można mówić kobiecie takich rzeczy, rzekła na odchodne.
Czyli się nie pogodziła.
Wysiadła i sunie za łysym.
Patrze za nią i stwierdzić muszę szczerze, że teraz to dałbym jej nie więcej niż lat 25. No sylwetka prawie idealna. Prawie, bo przecież moja kobieta ma idealną, siłą rzeczy więc reszta może być co najwyżej prawie idealna.
Zniknęli mi z oczu.
Pojechałem poleżeć.
Parking zzieleniał, spod asfaltu wychodzą robaki i wsiadają do rydwanów pędzących do wróżbity Macieja po zapas plakatówek. Kangur skacze na jednej nodze, pelikan żuje kierownicę Ferdynanda, kot gotuje zupę z żółwia.
Niech mnie ktoś obudzi......

poniedziałek, 12 października 2015

To jest przykre.
Jeżdżę sobie nocami w weekendy i nic się nie dzieje. Tyle czasu już nic. Jak żyć do jasnej cholery?! No jak żyć - pytam.
Wątłej postury była kobietka jadąca nad ranem do domu. Naprawdę wątłej. Usiadła z przodu. Pasy bezpieczeństwa zostały zapięte, adres podany.
Tutaj powinienem się rozpisać, ale nie ma o czym:(
Po cholerę zatem ten krótki wpis?
A bo szczerze muszę rzec, że w życiu nie słyszałem aby ktokolwiek miał taką czkawkę. Nigdy.
A kobiecina była z rodzaju wątłych. I gdyby nie te zapięte pasy, to nie wiem czy nie rozwaliłaby mi taryfy.
Podejrzewam, że gdyby oparła się o jakikolwiek budynek to rozsypałby się ten budynek od wstrząsów. Trochę się bałem o auto, ale dojechaliśmy. Pasy dały radę. Gdyby nie one, to ja właściwie nie wiem co.
Ot co!
Tak gwoli ścisłości to zastanawiałem się jeszcze nad losem faceta, przy którym to wątłe, choć atrakcyjne ciało miało zostać złożone celem spędzenia reszty nocy w objęciach snu.
Amplituda drgań, wprawdzie nie przypominała zbyt mocno młota pneumatycznego, jednakowoż podobieństwa nie było tylko przy częstotliwości, ta bowiem była wyraźnie mniejsza. Siła drgań jednak rekompensowała wszystko. No weź spij na strzelającej haubicy przeciwpancernej kaliber 155, czyli np. tej na zdjęciu.
No chyba się nie da.

niedziela, 26 lipca 2015

One

Gdyby tak chcieć scharakteryzować tę noc, określić ją jednym słowem, opisać w dwóch, to powiadam Wam ja: nie da się.
 Była to krótka nocka, bo o 4 rano już ciało moje złożone zostało do łoża i spoczywa tam nadal. Z otwartymi gałami wprawdzie, ale spoczywa.A z domu ciało wyszło o 22-giej, więc powrót był błyskawiczny.
  Noc minęła pod znakiem wyjących, złorzeczących, płaczących kobiet.

1.
 Było ich sztuk trzy. Każda inna.
Była blondi, całkiem przyjemna fizjonomia, całkiem przyjemna sylwetka, ogólnie całkiem całkiem.
Była też farbowana na platynę kobieta, po której widać było, że weekendy raczej się nie oszczędza. Była też wielka stara i ruda.
 Wielka, stara i ruda, usadowiwszy się z przodu rzecze do mnie
  - ja to mam już takiego pecha, że zawsze trafiam na przystojnego kierowcę hahahaha
Rozejrzałem się podejrzliwie po aucie, z tyłu dwa człowieki w sukienkach, z przodu ja (bez sukienki, co nie oznacza że nagi ) i ruda. Nikogo przystojnego nie zlokalizowałem, pewnie dlatego, że nie było nikogo takiego. Jedna z samic z tyłu wprawdzie była dość atrakcyjnym stworzeniem, nie siedziała jednak za kierownicą. Olśniło mnie w pewnym momencie, przecież to ja jestem kierowcą, to ja jestem przystojny. Ryj już mi się cieszył, kwiaty chciałem składać u stóp rudej, gdy zobaczyłem swoje odbicie w lusterku: nie no choleraaaaa, przecież nie mówiła o mnie. Złożyłem to na karb wypitego przez obywatelki płci odmiennej alkoholu.
  - Widzi Pan jak to jest aby się z domu wybrać? Masakra jakaś
  - ano masakra - odrzekłem skwapliwie, bo czekałem na nie jakieś 20 minut - grunt, że już jedziemy.
  - Do Grey'a poprosimy
  - tak jest!
Zawsze mnie dziwi, że ruch stopy przekłada się na ruch samochodu. Ciekawe doświadczenie.I zadziałało ponownie. Działało tak jakieś 100 metrów, gdy ruda wydarła nagle mordę: zatrzymaj się tutaaaaajjj!!!!!
Wyjścia nie było, mózgownica sygnał do stopy jednej i drugiej wysłała i po chwili rzuciliśmy kotwicę.
Patrze ja na rudą a ta szuka czegoś w swojej torebce.
Blondi z tyłu zagaduje:
  - czego szukasz?
  - kluczy, bo nie wiem czy mój syn nam drzwi otworzy jak wrócimy
  - no przecież zamykałaś drzwi
  - no ku.... pamiętam, ja pi...... ale ku..... skleroza, ku..... mać
  - no ale ku.... spokojnie, szukaj ku..... dalej, znajdziesz je ku..... przecież.
Ruda odwróciła się i wtedy przypomniał mi się jakiś film. Tytułu nie pamiętam, rzecz się działa w samolocie, facet kichnął, zbliżenie na jedną kropelkę którą wykichał, widać jak wędruje ona po samolocie, ktoś ją wciągnął swym wdechem.
Bingo!!! zarażony.
Ruda miała tak soczystą wymowę, że aż z uwagą przyjrzałem się pasażerkom z tyłu, zaciekawiony będąc, czy przypadkiem nie będę mógł je od razu zawieźć na wybory miss mokrego podkoszulka, a w tym akurat wypadku: mokrej sukienki.
  Pierwszy raz widziałem w taryfie taką mżawkę. Słowo daję.Zresztą nie tylko w taryfie. Nigdy nie widziałem takiej nawet poza taryfą. Ilość wypluwanej substancji czynnej, wystarczyłaby do zarażenia Pekinu, conajmniej.
 Słyszałem kiedyś, że nos ma wiele zastosowań, między innymi jest pierwszą barierą przed zarażeniem. Cóż miałem robić, oddychałem przez nos.

Ruda otworzyła drzwi i drze ryj: synuuuuuu!!!! masz klucze??? Halooooo ku....!!!!
Blondi do rudej: nie drzyj się ku....
  - sama się nie drzyj ku....
  - no pie...., co za ku.... upierdliwe babsko
  - co ty pie....isz, nie będziemy miały klucza to ku.... jak ku.... wrócimy ku....? co ku.....?
Ilość kawałków mięsnych latających po aucie była porażająca.
  - ch... z kluczami, jedźmy już ku....
  - nie ch..., nie ch... tylko ku.... trza je mieć - rzekła ruda i poszła.
Zostałem sam z dwoma pijanymi kobietami. No cóż, ruda nie miała lekko. Dostało jej się konkretnie, zanim wróciła z kluczami.
Zanim jednak wróciła, jedna z pasażerek z tyłu przesiadła się do przodu, zajmując miejsce rudej.
Nie wiem po co, dziwna jakaś.
Ruda wróciła, i w ryk:
  - ku...aaaaaaaa!!!! gdzie jest moja ku.... torebka.... była tu ku.... przecież!
Umarłem prawie.
  - masz ku...., przecież siedziałaś z przodu ku...., nie pamiętasz? Zapytało stworzenie okupujące miejsce na którym siedziała wcześniej ruda.
  - a ch... cie to obchodzi, co ja ku.... pamiętam a co ku... nie.
  Do tego Grey'a to daleko nie było, dojechaliśmy w końcu. Ruda z atrakcyjną wysiadły a okupant z przodu pyta:
  - A razie czego przyjedziesz po nas, jak będziemy wracać?
Aha, już jesteśmy na Ty-pomyślałem sobie.
  - tak tak, oczywiście przyjadę- odrzekłem
  -  To super, a dasz mi wizytówkę? Czy koleżanki mają numer już?
  - mają, mają, pokiwałem głową
  - to na razie pa pa
  - no paaaaaaaaaa
Coś mi mózg szwankuje, bo sygnał wysłał do stopy taki, że oddaliłem się dość szybko od wściekłych samic. A w mieście szybko jeździć nie wolno przecież.No ale przecież nie mogłem im dać wizytówki. Nie i już.

2.
Drugi koniec Szczecina, noc, smuty w radio, nic się nie dzieje. Przychodzi zlecenie, jadę.
Jestem pod adresem, a to knajpa i wesele w niej. Godzina 1 w nocy.
Kto o tej godzinie wychodzi z wesela? Babcia, ciocia i wujek, którzy chcą w niedzielę rano na sumę do kościoła  się udać.
Patrze ja, a tu idą dwie istoty płci nie mojej i jedna mojej i wszystkie młode. Policzyłem szybko, wyszło mi że w sumie trzy. Ktoś mnie sprawdzi? Nie byłem nigdy dobry z matematyki. Właściwie to z niczego nie byłem dobry.
Załóżmy jednak, że było ich sztuk 3.
Zapakowali się i jedziemy, do centrum, do klubu, bawić się dalej.
  - o tej godzinie z wesela? zapytowywuje grzecznie
  - aaaaa wie pan, siostra za mąż wychodziła - odpowiada jedna z pasażerek
  - no to jak to? i już koniec wesela?
  - koniec to nie, ale ja nie mogę tam być, bo jak patrzę na siostrę to płaczę
Trochę zdziczałem, bo kobieta powiedziawszy te słowa zaczęła zalewać się łzami. I to tak, że ciekło jej po policzku, wyglądała tak jakby to był jej zawód. Płakała głośno i wyraźnie :D
O co kamaaaannnn??? CO jest 5? Masakra.
Po chwili się uspokoiła i rzecze:
- przepraszam, ale ja dziś na wszystko tak płaczę, bo widzi pan, jestem świadkową swojej siostry .....chlip chlip
I znowu wyje, no wyje tak jakby zaraz miała umrzeć. Tył siedzi cicho a ta z przodu mi wyje i wyje. Tragedia.
- Bo ja kocham swoją siostrę
i w ryk.
Zastanawiam się czy nie powinienem też łzy uronić, byłoby raźniej przecież.
  - no już dobrze, uspokój się- słyszę głos z tyłu -zaraz będziemy na miejscu to się zabawimy.
  - kur....aaaaaaa!!!! gdzie pan jedzie? Nie w tą stronę!!! ku...aaaaa!!!! No ja pi....le!!!!
Włos mi dęba stanął, nie wiem o co chodzi. Jak to nie w tą stronę? Do centrum przecież jedziemy.
  - my chcieliśmy do centrum, a jedziemy przecież na słoneczne, ku...aaaaa!!!!
I drze tego ryja, tym razem kobieta siedząca z tyłu.
Rozglądam się za ochroniarzem, chcę go poprosić aby ich wywalił, ale no przecież jeżdżę sam. Cholera!
  - pani się rozglądnie raz jeszcze, w razie czego wytłumaczę gdyby były jakieś wątpliwości. Jedziemy w dobrą stronę.
Siedząca z tyłu zagubiona kobieta, po dłuższej chwili zajarzyła kierunki, mózg się ustabilizował, czyli z orientacji w terenie przestawił się na histerię.
Po sekundzie płakały już obie. Nie wiem co z facetem, widziałem go w lusterku, ale nie wiem, czy wył czy nie.W każdym bądź razie był cicho.
Myślę czasami aby zrobić szczelny przedział pasażerski i razie W wypełnić przedział helem. Wtedy ja bym płakał, ze śmiechu :)
Dojechaliśmy wśród łez i płaczu. Wysiedli, zrobiło się cicho. Stanąłem w kolejce taxi przed klubem i chłonąłem ciszę.

3. Długo nie chłonąłem. Otworzyły się drzwi, wsiada para.

  - dobry wieczórrrrrr - rzekł on, sadowiąc się z przodu
  - doobryyyy wieczóóórrr - rzekła ona, sadowiąc się z tyłu
  - dobry dobry - rzekłem ja, siedząc na swoim miejscu
Facet zapadł w letarg, dziewczę z tyłu całkiem żywe
Padł adres i jedziemy
  - a co to? kwiaty jakieś pan tu woził? - pada pytanie z tyłu
  - a dziś kilka ludzików z kwiatami wiozłem, skąd pytanie?
  - a bo płatki róż leża z tyłu
  - a to całkiem możliwe, wiozłem ludzi z kwiatami z wesela
Facet się wybudził z letargu:
  - a ty przed czy po? pyta mnie?
Nie zajarzyłem: przed czym, po czym? pytam faceta o co mu chodzi
  - no po ślubie, przed czy po?
  - ja???? No przed przecież
  - nie żeń się - padło ostrzeżenie
  - ale dlaczego? trzeba się ożenić - rzekła żona faceta
Facet - nie żeń się
Żona - spi....laj, trzeba się ożenić
F  - nie żeń się.
Ż  - gówno tam, musi się ożenić aby wiedzieć jak to jest
F  - będziesz miał prz....ne jak i ja, nie żeń się
Ż  - spie...laj
F  - nie żeń się
Ż  - musi się pan ożenić, jak się pan nie ożeni to nie będzie pan wiedział jak to jest w małżeństwie
F  - nie żeń się
Ż  - zamknij ryj ty skończony idioto, ileż ci ku... będę mówić, że na nic lepszego w życiu byś nie trafił. Weź spi...laj i nie mow panu co ma robić. Niech go pan nie słucha. Trzeba się ożenić i już. Chociażby po to aby spróbować.
F  - nie żeń się
Ż  - niech go pan nie słucha, a ty sie ku..... zamknij już popaprańcu, żona to największy skarb. Ja na przykład kocham swojego męża, a on mnie
F  - nie żeń się
Ż  - jeszcze raz tak powiesz a przypie....le ci torebką, zobaczysz. A wie pan, my naprawdę jesteśmy zgodnym małżeństwem
F  - gówno prawda, nie żeń się, serio, to najgorsze co ci się może przytrafić, nigdy tego nie rób, będziesz żałować
Przyglądam się, czy mi pasażera nie podmieniono, bo taki długi tekst wygłosił, ale nie- to ten sam cały czas.
Nie odzywam się na wszelki wypadek, bo w takich sytuacjach to najlepiej milczeć, zdychając ze śmiechu w duchu.
Ż  - małżeństwo to podstawa, życie bez ślubu to nie życie. Musi pan się ożenić
F  - nie żeń się -wrócił mój pasażer
Ż  - spi....laj
F  - nie żeń się
Ż  - Nic innego nie potrafisz powiedzieć? Jakieś argumenty sensowne podaj idioto
F  - nie żeń się
Ż  - argumenty podaj, nie żeń się i nie żeń się, ale dlaczego? podaj argumenty idioto!!!
F  - nie żeń się, argumenty masz z tyłu.
Ż  - a ty chamie, ty ch...,dziadzie jak tak możesz

Ufffff dojechaliśmy, 13 zł na taksometrze. Facet daje 5 dych i mówi - do piętnastu pan policzy.
Ż  - proszę bardzo, oto 20 zł, reszty nie trzeba, dobranoc, niech pan sobie znajdzie żonę.
Oddałem facetowi 5 dyszek, facet wysiadając rzekł jeszcze swoją kwestię i zostałem sam.
Właściwie to zostałem z dylematem. I nie wiem co robić. Żenić się? Czy nie? Oto jest pytanie. Chociaż ja odpowiedź znam :D

poniedziałek, 2 marca 2015

Leciała z maksymalną możliwą prędkością, jej oczy zapewniające pole widzenia równe 360° bez przerwy lustrowały otoczenie. Pomimo tego wpadła jednak w sidła.
 Obywatel pająk tylko na to czekał, gdy tylko mucha wpadła w sieć, odłożył gazetę i pomknął ku niej zgrabnie stąpając po pajęczynie. Mucha już wiedziała co ją czeka, Nie wiem czy te wstrętne owady też przed śmiercią wizualizują sobie całe życie, jednakże nic mnie to nie obchodzi. Brzęcząca zdzira swoim małym rozumkiem pojmowała tylko jeden fakt. Taki, że oto ona życie kończy a dwa metry niżej życie się zaczyna.
 Była wrześniowa sobotnia noc, niektórzy się bawili, niektórzy nie.
W pełnym karaluchów szpitalu, w sali na suficie której życie kończyła pewna mucha, dział się cud.
 Cud narodzin. Zegar wskazywał godzinę 0:40 gdy cud się ziścił. Na świecie pojawił się nowy człowiek.
Od samego początku wkurzony jak pies, bo wyrwany został z przyjaznego środowiska wprost w nieprzyjazny dla niego świat. Zresztą czemu tu się dziwić, każdy byłby wkurzony gdyby goły, mokry i bez forsy znalazł się w pokoju z obcymi ludźmi. Jedyna znana osoba była wykończona tym aby cud mógł na świecie się pojawić.

 2215 tygodni później, już ubrany, suchy i z forsą w portfelu siedziałem wygodnie w taryfie obserwując jak zgraja młodych kobiet nieubłaganie zbliża się ku mnie.Nie spodziewałem się, że będę świadkiem cudu. Następnego! Pierwszy to ja przecie :D
 Było ich sztuk cztery, sylwetki niczego sobie, ubiory dziwnie kontrastowały z panującą pogodą, bo przecież parno nie było. Otworzyły się drzwi i zaczął się załadunek samic.
 Tak sobie czasem myślę, że idealny świat to taki gdy wszyscy pasażerowie załadowawszy się do taryfy, na dany znak chórem mówią: Dzień dobry lub dobry wieczór.
Świat jest jednak podły, co kto wejdzie to się wita, efekt jest taki, że 4 razy trzeba się witać. A mi się nie chce tyle gadać z obcymi. Nie i już, no ale mama kazała być uprzejmym, no to jestem.
 - witam
 - dzień dobry
 - dobry wieczór
 - witam
 Pysk mnie już boli - gdzie jedziemy?-pytam uprzejmie
- Proszę pana, jedziemy do Rocker'a ( to taka knajpa w Sz-nie), a po drodze jeszcze na jedną ulicę, tam krótki postój i jedziemy dalej.
 - bardzo proszę - odpowiadam młodym kobietom i koordynaty celu i przystanku w pamięć załadowawszy, wyruszam w podróż.
Podróż mija spokojnie, nie licząc oczywiście dyskusji prowadzonej przez przedstawicielki płci innej niż moja. Skąd one biorą tematy? Jak można gadać przez parę godzin? O czym cholera????  
Wiadomo, że te pytania pozostaną bez odpowiedzi, bo odpowiedzi na nie nie ma. Nie ma!

Dojechaliśmy na ulicę na której mamy mieć krótki postój. Ciąg wsteczny włączony, zatrzymuję się idealnie w miejscu w którym chciałem. Nikt nie bije braw, dlaczego?
Młoda kobieta siedząca z przodu po mojej prawej ( po lewej byłoby jej trudno a mi cholernie niewygodnie) odwróciła się do tyłu i rzecze:
 - to ja lecę się przebrać, idzie któraś ze mną?
 - ja idę - rzekła istota siedząca z tyłu.
 -ok, no to chodź - odpowiada panna po czym rzuca w moją stronę - za 2 minuty jesteśmy.

O mało się nie udławiłem własnym językiem. Za 2 minuty jesteśmy, taaaa jasne. 2 kobiety w przebieralni i 2 minuty, akurat.
Tak mi się wydaje, że gdyby kobieta była katem i powiedziała do skazańca mającego zaraz zakończyć żywota - wracam za 2 minuty- muszę się przebrać, to skazaniec spokojnie mógłby udać się do celi, spożyć nie tylko ostatni posiłek, ale kilka ostatnich posiłków jak i wypalić kilka ostatnich paczek papierosów.
Przecież to prawdziwy oksymoron, szybkie przebranie się, ubaw po pachy.
Zaczynam żałować, że nie mam poduszki, drzemka byłaby wskazana. Mimo braku poduszki zamykam sobie oka i tak trwam.
Nagle otwierają się drzwi, wsiada dziewczę
 - już jesteśmy, możemy jechać
Spoglądam na zegarek, przeskoczyła właśnie druga minuta, co oznacza, że faktycznie zmieściła się w zadanym okresie czasu. To mi nie gra zupełnie
 - mieszka pani w bramie? pytam
 - nie, na pierwszym piętrze
Podejrzliwie się przyglądam istocie. No to ona, ani chybi. I przebrana.
Nic z tego nie rozumiem. Próbuję wprawdzie, ale nijak pojąć nie mogę. Uzmysłowiłem sobie jednak prawdę: to cud. Inne kategorie tutaj nie pasują, byłem świadkiem cudu. Niemożliwa rzecz stała się faktem.
Ledwo się otrząsnąłem z tego szoku. Dojechaliśmy pod knajpę, miłe sylwetki wysiadły. Ja zostałem, trawiąc to co widziałem.

Cofnijmy się odrobinę w czasie: musiałem być naprawdę wkurzony skoro darłem mordę 4 miesiące po urodzeniu, darłem ryja non-stop, pytałem właśnie rodzicielki - mama pamięta, ja nie z bardzo.
 Jedyne co mnie uspokajało to cycek, zwany także antydepresantem. Naturalnym oczywiście. Żaden suplement. To działa. Naturalny antydepresant.
Chyba wpadam w depresję, gdzie jest moja kobieta????
A! jest!
Muszę lecieć

poniedziałek, 1 grudnia 2014

To

Tak naprawdę to nie wiem czy ja dobrze robię opisując to co widziałem w noc z soboty na niedzielę.
Wprawdzie zawiera to pewien akcent humorystyczny, jednakowoż dla najbardziej zainteresowanej osoby może to być straszną tragedią i niepowetowaną stratą. Może być także rezultatem wróżby, niekoniecznie takiej, która się spełni.

Tak czy siak sobota nie zapowiadała się źle. Miliony rodaków tego wieczoru świętowało imieniny Andrzeja, które to wypadały wprawdzie w niedzielę, ale w sobotę sympatyczniej się napić, aby móc pozdychać dnia następnego w spokoju w łóżeczku a nie w pracy.
 Przeto już od godziny 15:03 tabuny samic człowieczych jak i samców okupowało łazienki, fryzjerów i sklepy ze świecami, aby czynić czary, wróżby i inne takie. Podkłady robiono pod alkohol, który tej nocy lać się miał w spragnione gardła. Lać się miał w ilościach znacznych.
 I lał się. Lał się do tego stopnia, że kolega który wcześniej zadzwonił abym po niego przyjechał, wsiadł do taryfy i mówiąc - kocham cie jareczku - ucałował mnie w ucho. Doprecyzowując, w prawe ucho. Z tyłu siedziała jego żona. Nie wiem co sobie ona teraz myśli. Może łzy wylewa, może w niedziele zażegnała wiszący w powietrzu konflikt, zaznajamiając kolegę bliżej z urządzeniem kuchennym zwanym wałkiem do ciasta. Może już złożyła papiery rozwodowe, może zaś nikt tego nie pamięta a ja niepotrzebnie przypominam? No nic, co raz się napisało, napisane będzie.
 Moja obrona jest taka,iż nie spodziewałem się w ogóle ataku na moje ucho. Prawe ucho, przypominam.
Także żono kolegi, ja niewinny, serio serio. To wszystko jego wina, męża Twojego znaczy. Mówił, że czyta Tobie to co czasem ja tu wypisuje, ciekawe czy to przeczyta :P hyhy

  Właściwie to noc była nudna jak flaki z olejem. Nie działo się nic warte wzmianki. Ot standard:
- dobry wieczór
- a dobry wieczór
- poproszę na ( tu pada adres)
- bardzo proszę
i jedziemy

Wsiadły raz dwie młodziutkie istotki, sympatyczne sylwetki nawet. Naczekałem się na nie z 17minut. Już mnie szlag zaczynał trafiać i zaczynałem sobie wizualizować scenę w lesie.
  Wiatr kołysze lampę naftową zaczepioną na gałęzi, cienie rzucane przez drzewa tworzą raczej posępną atmosferę i tam gdzieś ja z mściwym uśmiechem, ale i satysfakcją kopię dół. Z bagażnika zaś spoglądają przerażonym wzrokiem młodziutkie istotki, które nieopatrznie kazały mi tyle na siebie czekać.
- proszę pana, proszę pana! Przepraszamy, ale już jesteśmy spóźnione, zawiezie nas pan na 5-go lipca???
Z pewną niechęcią odpędziłem od siebie scenę w lesie i odrzekłem
 - zawiozę
 - dobrze, ja tak nie lubię się spóźniać i przychodzić na imprezę jak już wszyscy są
 - taaaak? To na którą ta impreza? pytam grzecznie
 - na 20 proszę pana
 Spoglądam przeto na zegarek, a tam 22 .
Scena w lesie wraca, ale już nie jestem sam. Pomagają mi uczestnicy imprezy na którą wiozę dziewczynki.
Dół wykopany w 10 minut, po chwili zasypany, śladu nie ma. Impreza trwa dalej.
Uhhhh, wracamy do rzeczywistości.
 - no to troszkę się spóźniłyście
 - no tak, troszkę

Kilka godzin później jadąc z klientką i słuchając jej wywodów, jak to po raz pierwszy trafiła do knajpy dla kochających inaczej zobaczyłem TO.
Nie wiem skąd się to wzięło nad ranem na środku ulicy. Domyślać się mogę, że komuś wypadło. Nie wiem skąd wypadło i czy właścicielem był facet czy kobieta. Może wypadło samo, może zaś zostało wyrzucone.
Może stoi za tym czyjaś tragedia, bo wprawdzie nie była to rzecz pierwszej potrzeby, jednakowoż niektórzy ludzie przywiązują się bardziej do rzeczy niż do osób. Może się zepsuło, może ktoś ma już lepszy model? No za cholerę nie wiem. Może komuś wywróżono , że znajdzie swoją drugą połowę w ciągu kilku najbliższych dni i ten ktoś uwierzył, wyrzucając już niepotrzebne rzeczy, nie zastanawiając się nad tym, że może to być fałszywa wróżba.
Możliwości jest bez liku, co ciekawe, gdy po pół godzinie wracałem tamtędy to znaleziska już nie było. Może ktoś się zorientował, że czegoś przy sobie nie ma i wrócił i cieszy się przeżywając na nowo miłe chwile ze swoją zgubą? A może znalazł to ktoś inny i teraz może ktoś inny ma dobrą zabawę?
Nie mam zielonego pojęcia, w każdym bądź razie nie miałem jeszcze do tej pory okazji spotkać na swojej drodze, leżącego na środku ulicy różowego wibratora.
Ciekawe kto zgubił? Kolor niby wskazuje na kobietę, jednakowoż te chłopaki co to kochają troszkę inaczej, pewnie też byliby zainteresowani takim kolorem. 
Taaaak, to też możliwe.
No cóż, zagadka pewnie nie zostanie rozwiązana. Nic to, mam tylko nadzieję, że znalezisko trafiło w odpowiednie miejsce hyhy :)

sobota, 8 listopada 2014


Miał okulary, usiadł z przodu, z pyska mu waliło jak z obory. Zimno było, ale okno otwarte miałem, bo wytrzymać nie szło.
Wsiadł i pyta mnie:
  - dokąd jedziemy?
Popatrzyłem na niego czule, zastanawiając się czy w łeb mu przywalić celem otrzeźwienia czy może od razu wziąć i zakopać gdzieś pod płotem. Wygłosił bowiem moją kwestię, to ja powinienem zapytać gdzie jedziemy.
  - hmmm, a gdzie pan sobie życzy?
  - no to może gdzieś gdzie dziewczyny jakieś są.
  - co pan rozumie pod pojęciem dziewczyny, tańczyć pan chce czy może poprzytulać się trochę?
  - yyyy no wie pan o co chodzi
Dziwny jakiś koleś, nawalony jak stodoła a wysłowić się nie potrafi. Cholera jasna, mam myśleć za niego? No to zakładam, że jechać chce do przybytku, agencją towarzyską zwanego.
  - najbliżej w zdrojach jest klub z dziewczynami - powiadam
  - okej, no to jedźmy
Jedziemy więc, facet coś tam opowiada, nie słucham go jednak. Starając się oddychać uszami trudno słucha się jeszcze kogokolwiek.
  - wyrzucają mnie zwykle - przez uszy przebija się wyrwany z kontekstu zlepek słów. Znów oddycham nosem i pytam
  - kto, co, skąd wyrzucają?
  - no z tego klubu do którego jedziemy.
  - no ale co?
  - mnie wyrzucają zawsze
  - a dlaczego wyrzucają?
  - nie wiem, ten facet co tam jest to cwaniaczek
  - no tak, ksiądz raczej nie będzie prowadził agencji
  - a zna pan inny taki klub??
  - no znam, ale to po drugiej stronie, możemy i tam jechać - kieruję faceta na właściwe tory. Dłuższy kurs to i rachunek wyższy :)
  - a tu nie ma? po tej stronie miasta?
  - no nie ma
  - trudno, jedziemy więc, może dziś mnie nie wyrzuci
Mam dziwne wrażenie, że jednak wyrzuci. No! ale co mi tam, klient nasz pan
Dojechaliśmy na miejsce, facet wysiada i mówi abym poczekał.
  - okej, poczekam, do tej pory jednak 15 zł się należy.
  - zapłacę jak wrócę
  - wolałbym teraz - upieram się jak osioł.
Koleś posmutniał, ale wyjął portfel, zapłacił i poszedł.
Po chwili ochroniarz z klubu przyłazi do mnie i pyta czy wchodzę do środka.
  - no właśnie nie wiem - odpowiadam - facet gadał, że go za każdym razem wywalacie stąd na zbity pysk, więc nie wiem czy jest sens.
  - istotnie, przyłazi, siedzi tylko, wyzywa dziewczyny, znam tego typa. Zwykle nie ma pieniędzy. Dawaj do środka,co będziesz siedział w taryfie.
No to idę. Ledwo się usadowiłem, rumor jakiś słychać, drzwi się otwierają i wylatuje mój klient z ochroniarzem trzymającym go za kołnierz.
  - no to się faktycznie nasiedziałeś hyhy - powiada wykidajło z uśmiechem od ucha do ucha.
Pożegnałem się i powlokłem za klientem.
Ten zaś oparty o auto, mamrocze coś o niesprawiedliwości, o matce ochroniarza i o dziewczynach pracujących w klubie.
Wpadam na piękny pomysł, zaskoczę typa zanim on znowu to zrobi.
  - gdzie jedziemy? - pytam zadowolony, że nie pozwoliłem tym razem jemu się o to pytać.
  - no gdzieś musimy pojechać
  - ale gdzie?
  - nie wiem
Zaczyna mi ciążyć towarzystwo
  - no to jedziemy gdzieś czy nie?
  - a co pan proponuje???
Do Warszawy baranie- myślę sobie, dodając na głos:
  - tu już nic nie ma, tylko centrum pozostaje
  - ok, jedźmy
No to jedziemy znowu, facio marudzi i marudzi, mam mu knajpę wybrać.
Przez chwilę pomysł miałem, żeby go do knajpy dla ciepłych chłopaków wywieźć, porzuciłem go jednak, bo trza być miłym dla klientów .
  - paaanieee, już późno, teraz to tylko deptak - powiadam facetowi, bo przecie nie zawiozę go do żadnego z normalnych klubów, bo i tak go nie wpuszczą.
  - ale ja nie chcę z małolatami - powiada ludź
  - a kto każe z małolatami, knajpa na knajpie tam, coś pan znajdziesz.
Dojechaliśmy, zapłacił i poszedł.
Zastanawiam się czy dopił się i przeżył. Nie lubię takich marudzących klientów. Ni cholery.



niedziela, 2 listopada 2014

Trup

Zainstalował mi się w taryfie w okolicach peronu 5, to taka knajpa w pobliżu dworca PKP.
Trzeźwy nie był, wyglądał zresztą na takiego który poza alkoholem zażył jeszcze inne środki wspomagające "dobrą zabawę".
  - mistrzu, pojedziemy do Gryfina? - pyta koleś
  - pojedziemy
  - a za ile?
Ruch był, więc nie za bardzo mi się chciało jechać z jakimiś zniżkami dla strudzonych wędrowców
  - za 100 zł możemy jechać
  - za 100??!!! to za drogo
Zatrzymałem wehikuł i czekam aż gość wymyśli cóż zatem robimy.
  - yyyyyyyyyy eeeeeeeeee no to pod galaxy mnie zawieź
  - tak jest!!!
Droga prosta jak strzała minęła nie wiadomo kiedy. Dojechaliśmy pod adres, uruchomiłem hamulce, co ciekawe - nawet zadziałały. Na liczniku 9.98
 Odwracam się podając cenę, a tam zwłoki. Koleś śpi.
Podkręcam zatem potencjometr, ustawiając swoją moc wyjściową o 3 punkty wyżej
  - halooo dojechaliśmy
Koleś śpi.
Potencjometr podkręcony bardziej
  - pobudka!!!! jesteśmy na miejscu
Koleś śpi.
No cóż, rękoczyny czas zacząć. Wyciągam więc rękę ku zwłokom i trącam ramię, jednocześnie drąc się jak opętany.
Koleś śpi. 
Przez myśl mi przechodzi, aby mu przylać policyjną pałą, która grzecznie spoczywa koło mnie.

   Czasem na filmach jest scena gdy najbliższa, bądź bliska bohaterowi osoba, zostaje śmiertelnie ranna i z braku innych zajęć postanawia sobie umrzeć. Leży przeto na glebie, gasnącym wzrokiem patrzy na bohatera, cichutko mówi, że kochała, że bohater jest także jej bohaterem, że przeprasza za całe zło i takie tam.
Po wygłoszeniu tych kwestii następuję nieunikniony zgon. Bohater w zależności od tego czy jest zrównoważony psychicznie czy nie, przeprowadza jedną z dwóch możliwych czynności.
1.Kładzie palce na oczy, i powolnym ruchem zamyka powieki, przytula nieboszczyka, czasem zapłacze, jednakowoż po dłuższej lub krótszej chwili, odchodzi dalej czynić swoje bohaterskie czyny, czyli w znakomitej większości ratować świat. 
2. Łapie truposza za ciuch wierzchni i potrząsając tak, że latająca głowa łamie kręgosłup, drze ryja- nie umieraj, nie możesz teraz umrzeć, wszystko będzie dobrze, nie zasypiaj itd. itp. Tych słów jest całe mnóstwo i nie sposób ich tutaj wymienić.
  Naszła mnie jednak myśl, co zrobi bohater z punktu drugiego gdy denatem będzie piękna plażowiczka ubrana z zasady dość skąpo, jedyny ciuch przecie to strój kąpielowy. Łapiąc ją bowiem za okrycie wierzchnie i szarpiąc, ani chybi rozbierze ją do naga. Podchodzi to pod nekrofilie, bezczeszczenie zwłok czy nieobyczajne zachowanie? Zagalopowałem się, wracam do historii właściwej.

  I w tej właśnie chwili przypomniał mi się bohater z punktu 2. Odwróciłem się bardziej, w dłonie ująłem odzież wierzchnią denata z taksówki po czym zacząłem ćwiczyć mięśnie rąk. Nie pamiętam ile powtórzeń ani ile serii, w końcu jednak się zmęczyłem.
Koleś śpi.
Opadłem na fotel i dumam. Przez myśl przelatują mi różne obrazy m.in gazeta i pies. No i znowu coś mi się przypomniało. Pies gdy dostanie do zabawy gazetę to szarpie nią na wszystkie strony, aż ją rozszarpie. Postanowiłem zastosować to przy truposzu. Wprowadziłem wprawdzie dwie istotne modyfikacje, nie szarpałem typa zębami no i postanowiłem nie rozszarpać go na części.
Złapałem typa ponownie rękoma, załadowałem do pamięci program sterujący nieskoordynowanymi ruchami i uruchomiłem go.
  Co tam się działo, maskara. Facet latał z tyłu jak nadmuchany balon wypuszczony z rąk.
Zadziałało jednak, oka otworzył, kontrolki mu się zaświeciły. Ożył, jednym słowem.
Wzniosłem ręce ku niebu. To cud!!!! Po sekundzie zachwytów nad samym sobą, zwróciłem swoje kaprawe oczęta ku świeżo ożywionemu.
  - dojechaliśmy - mówię
  - szybko - odrzekł zombiak i dał mi 50 zł pytając czy tyle może być.
  - noooooo pewnie, że może być - zadowolony jak pies byłem, bo taki napiwek to hoho.
Zombiak otworzył drzwi, wysiadł i po 13 milisekundach był z powrotem.
  - Szefieeee!!!!!! Ale to nie jest gryfino!!!!!
Rozejrzałem się, popatrzyłem w lewo i w prawo, rzuciłem okiem za siebie, przeanalizowałem dwa razy i wyciągnąłem wnioski, którymi postanowiłem podzielić się z pasażerem.
  - no nie jest.
  - mieliśmy jechać do gryfina

  Czasem z pijakami trzeba przeprowadzać procedurę zwącą się : Powrót do przyszłości z elementami przeszłości.
Polega ona na przypominaniu co się działo wcześniej i jak doszło do tego, że czasoprzestrzeń pijaka zagięła się w sposób zupełnie dla niego niezrozumiały. Żmudna to czynność, jednakże nieodzowna czasem.
Procedurę przeprowadziłem przypominając mu skąd się tutaj znalazł i ujrzałem w okach denata, że zaczyna łapać o co chodzi.
   - No to jedźmy więc - powiada gość
   - płatne z góry - powiadam, w gryfinie bym zwłoki wyjął, posadził na stacji benzynowej i tyle. Nie musiałbym budzić nawet
  - no przecież zapłaciłem
  - no tak, ale 50 zł, a do gryfina to 100 trzeba
  - No to nie, to nie jadę
I wysiadł.
Po sekundzie był z powrotem:
  - za dużo zapłaciłem, daj mi resztę
Uleciało ze mnie życie, tyle gadania po próżnicy, tyle szarpania się ze zwłokami i tak piękny napiwek zamienił się w zero. Oddałem 40 złociszy i złorzecząc pod nosem zapadłem w letarg, czekając na następnego klienta, klientkę bądź zlecenie z korporacji.